






Kiedy zdałam na studia moja ciotka - architekt podarowała mi kilka swoich książek. Seria "Architektura i Architekci Świata Współczesnego", wydawnictwo "Arkady". Miałam Alvara Aalto, Arisa Konstantidinisa, Kenzo Tange, Miesa van der Rohe i Le Corbusiera. Alvar był bardzo ludzki. Aris modernistyczny do bólu ale wpisany w krajobraz. Kenzo dziwaczny. Mies ponury. A Le Corbusier szalony. To były moje pierwsze architektoniczne książki i chyba nawet je przeczytałam, oprócz oglądania.
Ciekawe, że przez te wszystkie lata nie widziałam ani jednego z nich na żywo. Przechodziłyśmy z Hanką w Barcelonie obok willi Miesa van der Rohe, ale nie weszłyśmy do środka, bo szukałyśmy czego innego - obiektów olimpijskich i wieży Santiago Calatravy.
Corbusiera wykreślam z listy jako pierwszego. Corbusierhaus w Berlinie obejrzeliśmy bardzo dokładnie zaglądając we wszystkie dostępne miejsca (pralnię widzieliśmy przez szybę). Żałuję tylko, że nie zrobiłam zdjęcia mieszkania nr 105, odpowiednika naszego w bloku na kilkudziesięciotysięcznym osiedlu z wielkiej płyty.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz